Irena Harabasz (de domo Klimek) urodziła się w Krakowie 1 stycznia 1923 roku. Życie Pani Ireny było trudne, pełne dramatycznych przeżyć i ciężkich lat w niewoli. Matkę straciła kiedy miała 5 lat, wyszła za mąż kiedy miała 17 lat za Leona Harabasza, nauczyciela szkoły podstawowej w Kaczanówce (obwód tarnopolski) k. Stryja. Czy to była wielka miłość? Może od pierwszego spojrzenia? Poznali się na spotkaniach rodzinnych kiedy przyjeżdżał do Krakowa. Pewno rodzice obojga zaaranżowali to małżeństwo, bo tak było przyjęte w tamtych czasach. Ślub wzięli 2 lutego 1939 r. w kościele św. Józefa w Krakowie (Podgórze).
Zdjęcie ślubne Ireny i Leona, Kraków 1939
Po ślubie opuściła Kraków i wyjechała do Kaczanówki gdzie mieszkał i pracował Jej mąż. Nie mieli własnego mieszkania, mieszkali w domu rodziny ukraińskiej. Rok 1939, to był niespokojny, niepewny czas, zapowiadający wojnę z czego nie zdawano sobie jeszcze sprawy. W czerwcu 1939 r. powołano męża do Armii Kraków, ale wrócił do domu, niestety na krótko. Na przełomie lipca i sierpnia 1939 r. objęła Go mobilizacja wojenna i już nie wrócił do Kaczanówki.
Leon Harabasz
Młoda Irena została sama, ale opiekowali się Nią znajomi, z którymi byli zaprzyjaźnieni. Wieści o mężu Leonie nie dochodziły, Irena ani rodzina Leona nie wiedzieli co się z Nim stało, czy żyje.
Miała 18 lat kiedy rozpoczęła się wywózka na Sybir z Kaczanówki – pierwsza w marcu 1940 druga w kwietniu, w której Irena została wywieziona na dalekie stepy Kazachstanu (nie pamiętała miejscowości). Wydał ją naczelnik poczty z Kaczanówki (jako element niebezpieczny). Jechali pociągiem w okropnych warunkach ponad dwa tygodnie. Na jednej ze stacji zabrano Jej, podobnie jak innym z tego pociągu, wszystkie dokumenty, które następnie spalili na torach kolejowych.
Wspominała, że po tej długiej podróży byli głodni i pół szklanki mleka, które przyniosły mieszkanki tej miejscowości dla Niej budziło Jej zdziwienie. Dopiero potem doceniła ten gest, bo te pół szklanki odebrały swoim małym dzieciom, aby się podzielić z wygnańcami. Mieszkała w ziemiance razem z żoną majora (nazwiska nie pamiętała) i ich córeczką. Dwa lata ciężko tam pracowała. Najpierw przy wypasie owiec na stepie. Nie miała pojęcia o hodowli owiec, a już na pewno nie wiedziała jak odbierać porody owiec. Kiedy okazało się w czasie jednego z porodów owiec, że tylko połowa nowonarodzonych zwierząt przeżyła, oskarżono ją o sabotaż i postawiono przed Sądem Ludowym. Obroniła Ją miejscowa ludność, Kazachowie, tłumacząc, że to młoda dziewczyna, która nigdy nie miała do czynienia z owcami więc nie mogła wiedzieć jak odbierać porody. Nie została osądzona. Przeniesiono ją do innej pracy, do obierania ziemniaków w kuchni, jako niewykwalifikowaną pomoc. Nauczyła się po rosyjsku pisać i czytać i w czasie posiłków czytała wiadomości zgromadzonym osobom. Ta praca, czytanie przy posiłkach i kufer z wyprawą ślubną, którą haftowały „siostry z Wroniej w Krakowie” pozwoliły Jej przetrwać 2 lata i 5 miesięcy na tym wygnaniu. Części wyprawy ślubnej mogła wymieniać na potrzebne rzeczy, na jedzenie. Miejscowe kobiety były zachwycone tymi pięknymi rzeczami.
Medal Sybiraka – awers |
Medal Sybiraka – awers |
Wiadomość o Armii Andersa dotarła do majorowej, z którą mieszkała. W 1942 r wydostała się z Armią Andersa do Iranu gdzie w angielskim szpitalu musiała zostać pół roku z powodu ciężkiej choroby. Nie ruszyła dalej z Armią Andersa. Zaopiekowała się Nią rodzina arabska. Rodziny arabskie zgłaszały się do szpitala aby pomagać, opiekować się chorymi.
Z Iranu przez Irak dotarła do Palestyny, gdzie została wcielona do oddziału II Korpusu jako sanitariuszka. Była w randze starszego sierżanta. Znowu los nie był dla Niej przychylny. Zachorowała na malarię, nie mogła działać jako żołnierz w II Korpusie. Pracowała w Jaffie jako pracownik cywilny do 1946 roku.
Szukała męża. Przez Czerwony Krzyż dowiedziała się, że mąż żyje i jest w oflagu II B w Gross Born. W 1945 roku obóz został przeniesiony do Bremen i tam został wyzwolony przez aliantów. Do Polski mąż wrócił w 1946 r.
Irena ciągle przebywała w Palestynie. Deklarowała, że jest Polką i chce wracać do kraju. Ale ten powrót to była znowu droga przez mękę. Potajemnie, nocą, opuściła Jaffę idąc 7 km na piechotę do portu gdzie wsiadła na statek płynący do Włoch. Z Rzymu pociągiem dotarła do Krakowa. Po powrocie, nie zamieszkała u rodziców w Krakowie, ale dołączyła do męża, który dostał nakaz pracy do Zabrza, gdzie był dyrektorem szkoły średniej.
Tam urodziło się pierwsze dziecko, Janina (Jana) w 1948 r. Wycieńczona matka nie miała pokarmu. Dziecko było karmione rosołkiem z gołąbków. Mąż starał się o przeniesienie bliżej Krakowa. Udało się – został kierownikiem szkoły w Woli Batorskiej.
W 1949 roku urodził się syn Wojciech w Krakowie. Kolejnym miejscem Ireny i Leona był Stary Sącz, gdzie Leon uzyskał posadę zastępcy dyrektora Liceum Pedagogicznego. Mieszkali w klasztorze sióstr Klarysek. Irena pracowała w Spółdzielni Rzemiosł Różnych jako księgowa. Choroba córki zmusiła Ich znowu do przeniesienie się w inne miejsce, tym razem do Krzeszowic pod Krakowem. Leon został dyrektorem Liceum Pedagogicznego w Krzeszowicach (1952-1970 http://zspkrzeszowice.pl/pliki/liceum-pedagogiczne.pdf ), Irena pracowała w Nadleśnictwie Lasów Państwowych na stanowisku księgowej. W 1955 roku urodził się syn Bartek.
W 1969 zaczęto likwidować Licea Pedagogiczne. Musieli opuścić mieszkanie służbowe i ostatecznie przenieśli się do Krakowa
Irena i Leon w nowym mieszkaniu w Domu Zasłużonego Kombatanta
W Krakowie zamieszkali w 1980 r. w Domu Zasłużonego Kombatanta. Tutaj wiedli życie spokojne, wśród mieszkańców, którzy w większości byli więźniami niemieckich obozów koncentracyjnych, żołnierzami obu frontów, więźniami reżimu komunistycznego, Sybirakami. Mieszkali z rodzinami, spotykali się na organizowanych w domu imprezach, sylwestrach, herbatkach z pączkami i innymi słodyczami, w ogrodzie, który otaczał dom i był miejscem gdzie odpoczywali, gawędzili, wspominali.
Niestety Leon zmarł 20 października 1994 r., Irena została sama. Bardzo długo była sprawną fizycznie, elegancką, zadbaną kobietą. Rodzinne kontakty były bardzo silne, spotykała się z dziećmi, ich rodzinami, często rodzina Ją odwiedzała. Była kochającą matką Janiny, Wojciecha i Bartka, doczekała się czterech wnuków i 6 prawnuków.
Kiedy nastały lata trudne, choroby, była otoczona opieką jaką zapewniały Jej dzieci, zwłaszcza córka Janina (Jana). Przez wiele lat opiekunką była Pani Julia.
Była dzielna w chorobie, śpiewała zapamiętane piosenki, czasem późno w nocy słychać było Jej śpiew, płakała przy każdym spotkaniu. Jeszcze niedawno, może dwa lata temu, spotykaliśmy Ją na alejkach naszego ogrodu. Siedziała w wózku inwalidzkim w kapeluszu, otulona szalem, zawsze uśmiechnięta, podziwiająca piękno wiosny, lata i jesieni.
Irena na alejkach ogrodu przy DZK, 2018 r.
Była obrońcą tego ogrodu kiedy planowano zniszczenie i zabudowę. Należała to stowarzyszenia „Obrońcy Ogrodu im. Polskich Kombatantów”, które założyliśmy aby uchronić przed zniszczeniem ten piękny, zielony zakątek.
Zapamiętam Panią Irenę z naszego ostatniego spotkania. Składałam jej życzenia w Wigilię 2019 r., dzieląc się opłatkiem. Serdeczny dotyk Jej niesprawnych dłoni, załzawione oczy, zapamiętam na zawsze.
Tak żal, odchodzą po kolei Ci, których pamiętałam, spotykałam, z którymi rozmawiałam przez tyle lat. To było 40 lat temu kiedy moja Mama Jadwiga wprowadziła się do DZK na II piętro bloku A, a Państwo Harabaszowie zamieszkali na tym samym piętrze w tym samym roku.
Pogrzeb śp. Ireny Harabasz odbędzie się 9 grudnia 2020 r. na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie
Panie, przeminął jeszcze jeden dzień…
——-
I była modlitwa wieczorna
Za spokój ludzi dawno umarłych
I niepomiernie zdziwionych,
Ze ktoś jeszcze o nich pamięta
W tym świecie,
Cierpiącym na zanik pamięci.
I pozostał tylko smak goryczy.
I tak przeminął, Panie, jeszcze jeden dzień,
A teraz przykładam ucho do ściany nocy
I nadsłuchuję….
Usłyszę?
Nie usłyszę?
Fragment wiersza Romana Brandstaettera – Panie, przeminął jeszcze jeden dzień
Tekst: Elżbieta Kuta
Zdjęcia z archiwum rodzinnego Państwa Harabaszów