Anna Smolska 1947-2023

Anna Smolska z domu Kempińska, córka Marii i Stanisława, żołnierza szlaku bojowego Lenino-Berlin, urodziła się 19 lipca 1947 r. w Dobroszowie Wielkim, zmarła 3 marca 2023 roku w Krakowie, w wieku 76 lat. Przeżyła rodziców i męża Romana.
Był styczniowy wieczór 1981 r. Szłam ulicą Ułanów (dzisiaj Seniorów Lotnictwa) i widziałam oświetlone okna Domu Zasłużonego Kombatanta, w którym mieszkała moja mama z moją babcią Ludwiką. Babcia umierała. Szłam i myślałam – mieszkanie, w którym nie będzie już babci – to niemożliwe do przeżycia. I modliłam się „Boże pozwól jej żyć, bo jak żyć bez niej”. Babcia zmarła i życie toczyło się dalej. Kiedy umierała moja mama, dalej modliłam się o to, aby żyła, trzymałam ją za ręce i myślałam – „Panie Boże moje dłonie ciągle silniejsze od Twoich”. Taki piękny jest świat – niech jeszcze wiosnę w ogrodzie zobaczy. Mama zmarła i życie toczyło się dalej.
Przypomniałam sobie tamte dni, godziny, chwile kiedy stan Pani Hani pogarszał się, kiedy po kolejnych operacjach, ciężkich terapiach była coraz słabsza, nie wychodziła z mieszkania, nie wstawała z łóżka, potem przestała jeść i pić. A ja ciągle wierzyłam, że się podniesie, siądzie na ławce w holu naszego domu, lub na ławce przed domem, gdzie będzie czekała na pierwszego z mieszkańców, aby zapytać jak się czuje, gdzie idzie, czy wszystko w rodzinie dobrze? Miałam nadzieję, wbrew rzeczywistości, że stanie na balkonie oparta o ukwiecony parapet i będzie witać każdego przychodzącego czy wychodzącego z domu. Wierzyłam, że kiedy nadejdzie wiosna będzie spacerowała po ścieżkach ogrodu sama, lub w towarzystwie sąsiadek, wnuka Janka, że będzie wygrzewała się na leżaku w letnie dni wśród kwiatów, że przed Bożym Narodzeniem będziemy razem ubierać choinkę w holu, a na Wielkanoc zawieszać girlandy. Nad drzwiami Jej mieszkania ciągle wisi wianuszek bożonarodzeniowy – jakby wiedziała, że nie doczeka następnego Bożego Narodzenia i chciała ten czas świąteczny przedłużać.
Jaka była? Była legendą DZK, w którym zamieszkała w 1983 r. z mężem Romanem i dwoma synami – Pawłem i Marcinem. Mieszkała w tym domu 40 lat! Z Jej śmiercią kończy się dla nas, pokoleń
kombatantów, ważny okres. Znała wszystkich mieszkańców DZK, który został zasiedlony w 1980 r., a pierwszymi mieszkańcami byli kombatanci z rodzinami. Pamiętała imiona i nazwiska wszystkich, znała ich życiorysy. Była wrażliwa na potrzebujących. Trudno wyliczyć ilu mieszkańcom w czasie choroby i niedołężności niosła pomoc. Nie zdążyłam skorzystać z Jej wiedzy i spisać historie pierwszych mieszkańców – kombatantów. Spieszmy się, bo potem już na wszystko jest za późno. I niestety nie zdążamy…
Jaka była? Lubiła ogród przy domu, walczyła o ten teren zielony kiedy był zagrożony zabudową. W okresie, kiedy była w pełni sił, wiele godzin spędzała w ogrodzie, pracując przy upiększaniu terenu. Pod Jej opiekuńczą ręką zakwitały storczyki, które oddawaliśmy Jej po przekwitnięciu. Lubiła zwierzęta. Miała psa owczarko podobnego – Dianę – potem były psy syna Marcina Sampo i Sagir, nasze psy, które wychodząc na spacery, ale też z nich wracając, zatrzymywały się pod drzwiami Jej mieszkania na parterze i czekały na smaczki, którymi zawsze były obdarowywane. W Jej mieszkaniu śpiewał kanarek, pod balonem przechadzały się koty, w Jej ogródku jako pierwsze zakwitały przebiśniegi i fiołki, a w lecie Jej balkon tonął w kwiatach.
Kiedy nadeszły ciężkie dni choroby miała wsparcie najbliższych. Brat Roman czuwał przy niej całymi dniami, synowie Marcin i Paweł zmieniali wujka, sąsiedzi też pomagali, starając się ulżyć Jej cierpieniom. Modlitwy zanosiliśmy do Boga – jedni modlili się o spokojną śmierć dla Niej, ja bezustannie o to, aby jeszcze żyła i była wśród nas. Dzisiaj myślę, że powinnam też prosić Boga o to, aby już dłużej nie cierpiała.
„… człowiek w chwili śmierci nie powinien być sam, ale też musi wiedzieć, że jego życie dobiega końca, nie można go okłamywać, powinien mieć czas, by zdążyć uporządkować wszystkie sprawy, przepracować je, może pogodzić się z Bogiem.” To słowa śp. Krystyny Smolak, lekarki, jednej z założycielek krakowskiego hospicjum św. Łazarza. Pani Hania miała to zapewnione odeszła w otoczeniu najbliższych – brata i syna, w swoim mieszkaniu, pogodzona z Bogiem, a kanarek wyśpiewał dla Niej najpiękniejszą pieśń na pożegnanie.
„..Czy można, gdy się kogoś kocha, dzieli z nim długie życie, tak po prostu wyjść, zamykając za sobą drzwi?”. Drzwi do naszych serc zostaną dla Pani Hani na zawsze otwarte.
Przekraczała próg życia i śmierci wspierana modlitwami zgrupowania Świętego Józefa, którzy połączeni światową siecią prowadzili Ją do Bram Nieba.
„A tam na progu Wieczności sam Bóg na Nią czekał…aby zaprosić Ją na długi spacer i wytłumaczyć dlaczego musiało być tak, a nie inaczej..”


Znałam Panią Hanię 40 lat, pomagała mi w chorobie mojej Mamy, wspierała dobrym słowem, nigdy nie odmówiła, kiedy prosiłam o wyprowadzanie moich psów Saby i Violi, kiedy Mama nie miała już siły na takie spacery, a ja byłam w pracy. Trudno mi pogodzić się z jej śmiercią, z ciemnymi oknami Jej mieszkania, pustymi ławkami, brakiem kwiatów na balkonie. Pustką i ciszą na korytarzach.